Ziemia Gorzowska Nr 35
Ziemia Gorzowska Nr 35 / 30.08.2007 r.
Reportaż
W DRODZE DO LUDZI
4 grudnia skończy pół wieku, ale mówi, że liczy się jego drugie życie. To od marca 1980.
? Nazywali mnie Kuleczka, bo to wszystko było zabandażowane ? mówi Jan Kadziewicz. ? Miałem 100 g krwi i bardzo słaby puls. Żona dostała akt zgonu, zegarek, obrączkę. Młody lekarz nie wyczuł pulsu, więc kazał mnie wywieźć. Najpierw do brudownika. Na szczęście, nie zdążyli do kostnicy.
Dobre i złe dni
Barbara Olszewska, z bydgoskiego oddziału Fundacji Arka, zajmuje się niepełnosprawnymi od 2002 r. ? Zależy mi na tym, żeby wychodzili z domów i zaczęli normalnie żyć. Czasy się zmieniają, więc trzeba zrobić wszystko, żeby poczuli się potrzebni ? tłumaczy. Pięć lat temu ogłosiła dla nich konkurs ?Świat i ja, moje dobre i złe dni?. Autorów najlepszych prac, które zostały wydane, zaprosiła do Magnolii w Ustroniu. Przyjechali młodzi i starsi, na wózkach, o własnych siłach, po terapiach nowotworowych, endoprotezach, słabo i niedowidzący; także z opiekunami. ? Bałam się, kogo tu spotkam. Nigdy nie miałam kontaktu z niepełnosprawnymi. Nie wiedziałam, czy będę umiała z nimi rozmawiać ? mówiła elegancka blondynka z Radomia, która przywiozła męża laureata. Jak inni, wyjeżdżała do domu z ciepłymi wspomnieniami i z żalem, że turnus się skończył.
Śmierć kliniczna
? Cała wieś mówiła, że pan Jasiu nie żyje. Żona nie jadła, nie piła, chodziła jak patyczek. I jeszcze sześciomiesięczna Emilka ? opowiada Kuleczka. ? 19 dni leżałem nieprzytomny. Dwa tygodnie na morfinie. Wreszcie lekarz kazał przewieźć mnie na ogólny. Na czwarty dzień nie było ordynatora, tylko jakiś młody. Zobaczył, że nie dycham, a chłopcy z sali powiedzieli, że od rana nic nie mówiłem, to postawił parawan, siostry przyszli, mnie na wózek i wywieźli. Do 18.00 leżałem cichutko. Jak był wieczorny obchód, mój lekarz spytał ?A gdzie Kuleczka?. Przyszedł do mnie, wyczuł puls i zaraz na pooperacyjny, do transfuzji krwi. Tam czułem śmierć kliniczną. To jest tak, jak piszą. Przechodziłem przez ten tunel, patrzyłem, zielono, ładnie. Nie mogli mnie przebudzić. Mówili: ?Jasiu, wstawaj. Jasiu, zobacz, żona jest. Weź zobacz, córka przyszła.? Czułem, że ksiądz nade mną stoi. A ja nie. Oczy otworzyłem, ale nie, ja tu nie chcę. Się boję. Chcę tam. ? Mówią, że nie chce się wracać ? szuka potwierdzenia pani Basia. ? Nie chce się, kochana. Ale tam, jakby ktoś stoi: ?Jeszcze masz rodzinę, jeszcze masz życie, jeszcze zejdziesz, jeszcze się spotkamy?. I tak mi te słowa dudnią: ?Posiedź troszkę. Jeszcze czeka ktoś na ciebie?. A ja: ?Nie chcę ? mówię, kochana ? nie chcę. Tu mi się podoba. Taka przystań.? Nie wiem, przez obłoki tak jakby dochodził głos mamusi. Bo ona młodo mi umarła. To ja do mamy dochodziłem i co doszłem do tego głosu, zaraz mgła. Mamę widziałem i jeszcze chrzestnego. I nie wiem, czy to mama mówiła, czy to jakiś głos jeszcze za nią stał i: ?Zejdź? mówi. Tam masz jeszcze żonę, zostawiłeś, dziecko małe. Ona miała dopiero pół roczku. I mówi: ?Jeszcze nie, jeszcze?. A ja, że już zostanę.
(z listów do Arki)
Pokonać nieśmiałość
?Od 22 lipca do 1 sierpnia 2006 spotkałam się ze znajomymi w Ustroniu. Od trzech lat fundacja Arka zaskakuje nas nieprzewidywalnymi działaniami. W tym roku zorganizowała warsztaty artystyczne. Zdobywaliśmy wiedzę z psychologii, dziennikarstwa, aktorstwa, by stawać się pożyteczniejszym dla siebie i środowiska, w którym żyjemy. Niektórzy z nas po raz pierwszy w życiu zaprezentowali się przed publicznością, zredagowali gazetkę, porozumiewali się bez słów, używając mowy ciała. Tego typu wyjazdy pomagają nam pokonać nieśmiałość, otworzyć się na ludzi, a przede wszystkim wyjechać z miejsca zamieszkania? ? Anna Tokarska.
Powroty
? Jak wróciłem do tego świata, ciężko było potem. Tak mi dziwno było. Te łóżka, bo to na tej ortopedii. Te łańcuchy. Miałem jeszcze miażdżycę w kolanie. I tego kolana nie dało rady uratować. Tak cięli, jak schabowy, po kawałku, po kawałku, bo się posuwało. I wreszcie lekarz mówi: ?Co będziemy cię męczyć, wyciągniemy to drugie kolano, wyrównamy do protezowania?. Teraz mam protezy i chodzę na nich. Ale swobodniej czuję się bez, bo to są nasze polskie, długo nie pójdziesz, bo ocierają, plastik w kolanach ciśnie i nie zegniesz. Chodzisz jak na szczudłach. Lato, za gorąco, bo odparzają, a zimą marzną, że noga cała sina jest. Po tym szpitalu i po tym wszystkim, to siedziałem jak kanarek w klatce. Sześć lat nie wychodziłem, tylko w oknie patrzyłem. Nie wychodziłem nigdzie. Raz tylko na dwie godziny wyszłem na podwórko. Ale tam dzieci, sąsiedzi: ?Ty patrz, nogi nie ma, ręki? i tak tego. I kilka lat siedziałem. Dopiero taki ksiądz Łada z Pruszcza, on jest opiekunem niepełnosprawnych. Co rok jeździ z tymi chorymi na wózkach do Lurt. Mnie też zaproponował. Byłem w Lurt, u Matki Boskiej, w tym źródełku się wykąpałem, popatrzyłem, a tam ludzie leżą po kręgosłupach, jak martwe te dusze. To ja jeszcze nie tak. Dziewczynka, która ani nóg, ani rąk nie miała, tylko główka i tułów. Związana na wózeczku elektrycznym, tak jak mikrofon ten joystick i se jeździ. Chłopcy, wszyscy koło niej, wesoło. W tamtych latach u nas nie było tego. I teren przystosowany, jak lotnisko. I ten duch, ta woda, wykąpanie w tym źródle. Wróciłem i mówię: ?Nie?. I do dzisiaj taki zdrowy, w ogóle nic mnie nie boli. Nie choruję, do lekarza to idę, żeby mi tam wypisał na protezę czy jakąś rzecz. A tak, to nie.
(z listów do Arki)
Działać w lokalnym środowisku
?Od 28 kwietnia do 8 maja 2007 brałam udział w zajęciach z psychologiem, aktorem, instruktorem teatralnym, dziennikarzem, doradcą zawodowym i prawnikiem. Wszystkie spotkania miały zaktywizować niepełnosprawnych do udziału w życiu społecznym. (?) Ukończyłam filologię polską. Nigdy nie brałam pod uwagę pracy dziennikarza, ale w tej chwili poważnie zastanawiam się, czy nie mogłabym takiej formy działalności wykorzystać w środowisku lokalnym? ? Aleksandra Kryszak.
Pamiętam wszystko
? Na co dzień w domu siedzę i pani by nie uwierzyła, ale ziemniaczki obiorę żonie, jak przyjdzie, pranie zrobię, obiadzik zrobię, takie rzeczy domowe. Tak samo córkę i dzieci se wychowałem. Najstarsza ma 25 lat Emilia. To ona miała pół roczku, jak wpadłem pod pociąg. To było w marcu 1980 r. Tego dnia w Gdańsku podpalili budynek KC. Na ulicach było mnóstwo gazu, służby porządkowe kontrolowały wszystkich. Ok. 16.00 koło domu partyjnego była zadyma. Potem pod Stocznią strzelali z gumowych kul. Wracałem z pracy i patrzyłem, żeby jak najszybciej wsiąść do pociągu na peronie, bo ja tam miałem kolejkę, dziesięć minut do domu. Pszczółki to jeden przystanek: Orunia, Pruszcz Gdański i Pszczółki. To mówię, szybko wsiądę, ale ten pociąg był tak już nabity, bo to wszystko pakowało się, bo to gazu, dymu, szkła, szyby lecieli. Jakoś się tam przedostałem ze łzami, weszłem do pociągu i byłem w środku. Dwóch stanęło, drzwi przytrzymali i: ?K? się nie podoba? Duszno wam?? ? mówią. Jeden blondyn, pamiętam, przed wejściem był. ?Nie, panowie ? mówię. ? Zamknijcie drzwi, bo wylecimy?. I jest odjazd. Ale nic, bo to każdy się uczepił to tu, to tu. Szarpanie. Kilka razy ruszył, znów stanął. Później z drugiej strony druga grupa ZOMowców. Zaczęli po torach z PKSów gonić. I drugie drzwi otworzyli. I pakowali się, jakby miał się rozepchać. Ja się ledwie trzymałem. Już nie miałem siły. W tym czasie zawiadowca dał odjazd. Wtedy taki podmuch, gdzieś tam przeleciał, tak mnie odbiło i się wykręciłem i wpadłem między tory a pociąg. Za mną jedna kobietka, i jeszcze gość jakiś. Trzech nas wpadło. Przeżegnałem się i myślę ?wola Boska, będzie, co będzie?. Przeżegnałem się i mówię, położę się pod te tory i tyle. I się położyłem. A to były elektryczne, SKMki, takie niskie to podwozie mają, ale jeden wagon przejechał. Cicho ? mówię ? oj, drugi, a trzeci miał ten baniak, sprężarkę i szedł całkiem niziutko ten baniaczek. I kranik, i za to mnie zahaczył za kołnierz i pociągnął mnie 240 metrów, tyle co w protokóle pisało. Tak że jedna noga odskoczyła, jeszcze pamiętałem. Miałem świadomość do ostatniej nogi. I tak leżę. A sikało to tak, jakby z prysznica. To poszła jedna, druga i potem przy ostatnim hamowaniu krzyczą: ?Tam jakiś człowiek, człowieka ciągniecie, człowiek pod wagonami!? Chcieli stanąć i tam szybko do zawiadowcy, bo te 200 m i tam światło czerwone. I zatrzymał się. Jeszcze się już tak rozłożyłem, bo miałem tak słabo, i tak ręką złapałem za tor, bo szukałem, żeby tak chłodniej troszeczkę. I ostatni przejechał pół koła. Tylko tyle brakowało, żebym rękę uratował. Jeden obrót koła. I poszła ręka.
(z listów do Arki)
Żyć normalnie
?Od 13 do 23 maja 2006 miałam okazję uczestniczyć w warsztatach psychologiczno-zawodowych jako opiekun. Jestem pełna podziwu dla pani Barbary Olszewskiej za organizację, trud i wysiłek jaki wkłada w swoją pracę. Byliśmy na pierwszym ogniu! Ogrom pracy, wykłady, stworzyły tym ludziom inne realia. Wysiłek, jaki włożyli, nie poszedł na marne, już w chwili obecnej otrzymuje wiadomości że dostali ?dopalacza? szukają pracy, chcą działać w wolontariatach. Prawda że to cudowne? Dzięki takim osobom jak pani Olszewska ludzie dostali szansę, na początek normalnego życia!!! Wiem, że nasza poprzeczka jest wysoka, bo tak chcieliśmy i wytrzymaliśmy. Pełna satysfakcja dla całej grupy, przyjadą następni i niech podnoszą jeszcze wyżej i wyżej! Im wyżej tym lepiej! Większe szanse na to, aby pokazać, że niepełnosprawny człowiek też potrafi żyć normalnie!? ? Ewa Nowak
W drodze do tolerancji
? Spotkałem się z nietolerancją. Bardzo, dużo tego było. W tamtych latach, jak ktoś na wózku wyszedł, to była sensacja, jeszcze bez nogów. Jeszcze ręki nie miał. Jeden jedyny byłem taki. Ludzi było więcej, ale to się nie pokazywało. Teraz to widzę czterech jest. Jeszcze mam sąsiada. Jesteśmy identyczne, jak sklonowani. Też prosiłem, żeby tu jechał. Stefan taki. Ale on, że nie pojedzie. Może to samo przechodzi, co ja. Też osiem lat już jest po wypadku. Ale tylko dom. Żona mówiła: ?Chcesz, to jedź?, ale on, że nie pojedzie. I się boi. Tolerancja się zmienia. I ja się zmieniłem i wyjeżdżam. Bo jak człowiek siedzi sam w tych czterech ścianach, to najgorsza zima i jesień dla mnie. Wtedy ja już nigdzie nie wyjadę. To dla mnie, jak bym gdzieś w celi musiał siedzieć. Chciałbym, żeby chociaż gdzieś jedno zimowisko, to by inaczej było, a tak to ciężko. Obojętnie czy rehabilitacyjne, ważne żeby gdzieś do ludzi, żeby szybko to zleciało. W tamtym roku Zielony Liść mi zafundował w Ciechocinku i byłem na Mazurach nad jeziorem na żaglach. Drzwi mi zrobili i okna, dużo mi pomogli. Nawet jak bym nie miał dojazdu, to mówili, że by przyjechali i przywieźli mnie na swój koszt tu do was. Teraz jestem innym człowiekiem. Chodzę i namawiam innych, bo też tak miałem. Przez sześć lat stroniłem od ludzi. Bałem się ich. Ten mój sąsiad jest taki załamany. Już czasem mówię, że nie będę tyle gadał, bo jak Jehowy jestem. Nachodzę go. Niekiedy mu się słabo zrobi, bo ma protezę i cukrzycę. Wtedy przyjeżdża do niego karetka, to ja mówię, że to moja wina. A do jego żony: ?Krysia, jeszcze wykończę ci chłopa, lepiej nie przychodzę.? I już miesiąc prawie nie byłem, teraz przed wyjazdem do niego mówie, tak miłosiernie: ?To jak? Jedziesz? Jedź?. A on, że jeszcze pomyśli. No nie chce. I tak już dwa lata. W tamtym roku też tak było. A pojadę, pojadę, ale jak co do czego, to nie. Dostał dofinansowanie z CPRu, żeby jechać gdzieś nad może, do domków kampingowych, żeby sam na sam być z żoną, a on nie. To ktoś inny skorzystał. ? Czego mu potrzeba, może byśmy mu pomogli z fundacji? ? pyta pani Basia. ? Nie wiem, kochana, ja już jak ten Pan Jezus chodzę, rozweselam go i tego, ale chyba już za dużo.
(z listów do Arki)
Z Arką do pracy
?Uwierz w siebie, poznaj swoje możliwości ? to sugestywne motto, bo większość z niepełnosprawnych straciła wiarę w siebie, czuje się opuszczona, nic nie warta i zagubiona w społeczeństwie, nie potrafi walczyć o siebie i swoje prawa na rynku pracy. Od 2006 r. fundacja Arka, dzięki Europejskiemu Funduszowi Społecznemu, organizuje dziesięciodniowe poradnictwo zawodowe dla niepełnosprawnych. Ponad dwudziestu uczestników musi wykazać pełną aktywność i koncentrację od 9.00 do 18.00, z półtoragodzinną przerwą na obiad. Na zajęciach z aktorem, psychologiem, dziennikarzem wszyscy mogli uwierzyć w siebie i poznać swoje możliwości. Potencjał, pewne predyspozycje drzemią w każdym z nas, tylko nie zawsze jesteśmy tego świadomi. Dziesięć pracowitych dni szybko minęło. Zdobyta wiedza została w głowach i materiałach. Teraz od samych niepełnosprawnych zależy, na ile wykorzystają ją dla siebie i czy przekażą innym?? ? Monika Łysek.
Ukarać jednego
? Jak byliśmy w Bielsku w warsztatach terapii zajęciowej, to znalazłem tam coś dla siebie. Te klocki, co oni tam robili. On tam miał dwie rączki, ale ja widzę, że też bym to nakładał. Tym kikutkiem bym sobie pomagał. W ogóle żadnej trudności do tego nie miałem. Figurki, jak klocki Lego. To dla mnie. Bym siedział cały dzień. Chciałbym takie chałupnictwo mieć. Latem, to gdzieś w pobliże bym dojechał, ale już zimą, to nie. Sam też myślałem. Pisałem o długopisach, kopertach, ale to musi być kilka osób, do jednego nie dojedzie. Każą, niech pan znajdzie cztery. To mówię do Waldka, ale on, że nie lubi się w to bawić. Chciałbym sklejać długopisy chociaż przez zimę. Proponowali mi sprzedawać bursztyny, ale na wózku się boję. Nad morzem jest dużo ludzi, zrobi się zamieszanie, jeden kupi, drugi coś nawiesi na siebie, ukradnie. Jeszcze mogę dostać. Jak jest Jarmark, to przejść nie można. I stań tu w tłumie. Dostaniesz 5, 10 zł, a na tysiąc ukradną. Kiedyś naprawiałem telewizory, radia, czajniki, żelazka. Robiłem lampowe radia. Do dziś jeszcze mam cały kartonik lamp i ceramicznych wkładów do żelazek, ale teraz z nowymi sprzętami to ciężej. Mam malutką rentę 608, 44 zł. Odszkodowania za wypadek żadnego, złotóweczki nie dostałem. Była sprawa jedna, była druga i trzecia. I przyszło 15 ZOM-owców, tych co walczyli i mieli dyżur na dworcu. Postawili mi na sprawie 15 tych chłopów i powiedz wtedy. Człowiek 19 dni leżał nieprzytomny, przebudziłem się i teraz weź ukaraj. Jestem wierzący. I mówię, niech ma dzieci czy rodzine i pokaż, że to on. Jak ja mogę ukarać kogo? Odwołali sprawę, bo winowajcy nie było. ? Nie szukał pan innych sposobów dochodzenia swego? ? pyta Barbara Olszewska. ? Pisałem kochana, a im chodziło, żeby jedną osobę wskazać. Czy ja poznaję która? A jak ich poznać, jak oni wszyscy te maski, te same hełmy, oczy, okulary.
(z listów do Arki)
Spojrzeć na siebie pozytywnie
?Na turnus fundacji Arka ? w ramach programu Europejskiego Funduszu Społecznego ? jechałam bez specjalnych oczekiwań. Wydawało mi się, że w pełni znam swoje możliwości. Jednak ku własnemu zdumieniu odkryłam, że tak nie jest. (?) Najpierw przyglądaliśmy się sobie spod oka, zbieranina ludzi z różnych regionów kraju. (?) Czy wiesz, jak ?rozbombać delikwenta, który podaje Ci dłoń w sposób dominujący? Ja dzięki zajęciom z aktorem już wiem. Spotkanie z doradcami uświadomiło mi, że przez nieznajomość podstawowych przepisów prawa umykają atuty pomocne przy rozmowie kwalifikacyjnej. (?) W ciągu dziesięciu dni, udało mi się spojrzeć na siebie inaczej ? pozytywniej? ? Alicja Nyziak.
Ludzie nie gryzą
? Ma pan żal do tych ludzi? ? Już odpuściłem sobie. Nigdy polityką się nie interesowałem. Nigdy się nie buntowałem. Mój inny kolega, Domian, to zawsze. Cały czas jest zły, dlaczego on. I tak 13 lat. Mówię, to chodź do kościołka, pogadaj, a on nie, nie pójdzie. Nawet jak byliśmy w Ciechocinku i chodziliśmy gdzieś, to on wolał komputer. Tam gadu-gadu i takie inne różne, siedział. Do wieczora. A ja wolę ludzi. Telewizor, komputer nie. Teraz w ogóle do nich ciągnę, to jest tak jak magnes. Kiedyś to się bałem ich, a teraz odwrotnie. Przekonałem się, że nie gryzą. I ucieszyłem się, że mogę tu do Ustronia przyjechać, być na tym poradnictwie. Teraz jestem innym człowiekiem. Nawet nie płaczę. Bo ja taki miętki jestem. Jak o sobie opowiadam, to zaraz się wzruszam. A teraz, to nie. I żartuję sobie, jak ludzie zdziwione pytają, jak ja bez nóg mogłem dwoje dzieci mieć jeszcze. To ja im mówie: ?Nie mam nóg, ale prócz nóg mam wszystko zdrowe?, nie?
Tekst i foto Hanna Kaup
Foto archiwum fundacji.