Fundacja Arka

Bydgoszcz

Opowiadanie wyróżnione w konkutsie
"Uśmiech dobry na wszystko."

Wyzdrowiony

Warsztaty teatralne

Któregoś razu przed laty, siedząc na fotelu w gabinecie zębistki dowiedziałem się, tak sobie; ni z gruszki ni z pietruszki, że mój głos jest dziwnie podejrzany i jej się ( tzn. pani dentystce) nie podoba. ?Wiesz Stasiu ? powiada ? dam ci na wszelki wypadek skierowanie do koleżanki laryngolog, niech cię przebada?. Nie mądrzyłem się, gdyż byłem już na etapie sztucznych zębów mądrości. Gabinet opuszczałem bez słońca w kapeluszu, dowartościowany kolejną już koronką na wyremontowanym zębie i z owym skierowaniem do specjalistki od chorób gardła i strun głosowych w łapie.. Niestety, wnet okazało się, iż owe skierowanie było też furtką do rodziny sprawnych inaczej ? niepełnosprawnych. Pani laryngolog w gardziołku pogrzebała i pobrała jakieś tam wycinki, które wrocławscy spece zdiagnozowali na plus. Masz ci babo placek, moja chrypka tak podejrzana dentystce okazała się łacińskim ca laryngisem czyli ?po naszemu? bardzo swojsko brzmiącym rakiem krtani. W sekundzie los walnął mnie huculskim kopytem. Dlaczego akurat na mnie spadł ten cios i za jakie grzechy? Po syberyjskiej malarii i sowieckich obu tyfusach ta przypadłość okazała się być wyjątkowo brzemienną w skutki.

Fakt, w czasach ?Rzeczpospolitej kartkowej? podpalałem skręty, gdy przydziałowych fajurek nie starczało. Podnoszone ukradkiem przydrożne pety uzdatniane były na niemal pełnowartościowy balsam wentylujący płuca i spalane do imentu, parząc opuszki palców. Nieco wcześniej dla palaczy było prawdziwe eldorado. Z uśmiechem, a nawet dla szpanu i trochę z przekory konsumowało się modne ?Sporty?, ?Górniki?, ekskluzywne ?Dukaty?, delikatne belferskie ?Płaskie? i wreszcie męskie ?Mocne?, na ?Extra Mocnych? kończąc. Można powiedzieć; rosło się wraz z Polskim Przemysłem Tytoniowym!. Wagoniki po 20 paczek, czyli 400 sztuk, obalało się w siedem dniówek. Miast gimnastyki dzień zaczynało się buchaniem z głębokim zaciąganiem. W język szczypało, oddech skracało, flegmą gorzką na boki się spluwało, a typowy dla palaczy kaszel olewało. Mój ty Boże!

Że to skorupiak ustalono dopiero za jedenastym wycinkiem. Mój rak matematyk ? cwaniura; plusy z minusami tak pokiełbasił, że wrocławska aparatura badawcza zgłupiała. Onkologom tak zamieszał ?w górnych szufladach? iż wychodziło im raz tak a innym razem siak. Dopiero w Krakowie profesjonalnie i autorytatywnie kropkę nad ?i? postawiono. Wiadomo, ongiś stolica, a nie jakaś tam pipidówa, no i na dokładkę sam raka ma ukrytego w nazwie swej. Toż przecież tam, w tym mądralińskim Krakowie samego smoka sprytem przechytrzyli i o śmierć przyprawili, a i mojemu skorupiaczkowi ? pasożytnikowi cyrograf na piśmie wystawili. Zabawa w ciuciubabkę się skończyła, a wraz z nią i moje ciche nadzieje dostały w łeb. Już nie było co liczyć na ?nóż i widelec?. Wnet też uformowane konsylium zdecydowało, że tego chodzącego tyłem u p. Staszka promieniami kobaltu z marszu się pogoni, a on jak taki cwaniak, niech się pancerzem chitynowym broni. Do tego tunelu, gdzie smalą kobaltem, kolejka, jak za wszystkim zresztą w owym ?przedwojennym? czasie. Niebywały boom dobrobytu kartkowego sięgał zenitu, nawet maluchy w przedszkolu bawiły się w sklep za okazaniem stosownej kartki. Krótkopamięciowcy już nie pamiętają jak głęboką nocą kornie w kolejkach się ustawiali, społeczne komitety powoływali i z nogi na nogę przestępowali, by broń Boże czegoś nie przeoczyć tego, co tam z resztek rzucili. W końcu jednak doczekałem się swego i zaczęły się naświetlania. Na zabieg wyjeżdżało się w taki tunel bez światła; ja leżąc na wznak, z głową do przodu, a on ( ten rak) tylko sam wiedział jak. Jakiś czas to trwało, a po terapii okazało się, że owa bestia skutecznie kryła się za jakimiś załomkami i postronkami zwanymi też strunami głosowymi. Na dokładkę wyszło z niego, że promienności nie toleruje, czyli, że jest bestią złośliwą. Kuracja nie tylko, że nie wypaliła, to jeszcze moje liczne tkanki uszkodziła do imentu. Sięgnięto więc po środek radykalniejszy ? skalpel chirurgiczny. Mojra dostałem niebywałego i to wcale nie dlatego, że pan generał właśnie przed narodem w portki robił i jako lepsze zło stan wojenny ogłosił. Nie było wyjścia. Jak trwoga to do Boga, więc wzmocniony sakramentem pojednania dziwnie spokorniałem, przyjąłem ostatnie namaszczenie i powiedziałem sobie: raz kozie śmierć!. Po ?głupim jasiu? na ochotnika rwać chciałem na stół operacyjny, ale to było wbrew przepisom. Dobrze w końcu się stało, że aż siedem godzin to wszystko trwało. Weterani powiadali, że im dłużej tym lepiej, a jak krótko to ?kapota?. Miałem więc fart. Na wadze co prawda ubyło mi 90 deko, ale to należało o tamtego smyka, czort z nim niech zmyka gdzie pieprz rośnie. Do tego wszystkiego załapałem się na statystyczne 4% szczęśliwców, uciekinierów spod łopaty grabarza. Oczywiście, nikomu wówczas w głowie nie świtało że w 2005r. w Bydgoszczy wykluje się zamysł, by się pośmiać z tego wszystkiego Fakt, śmiech to zdrowie.

Na szczęście, żonka jak wierny pies na klinicznym korytarzu przed salą operacyjną warowała i dedukowała ? a nóż, a widelec ? będzie żył ten jej kochany częściowo amputowany? Nie da się ukryć; widok żony, izolatka i leki podawane w kroplówce dobrze mi robiły. I tu znowu przetrącone szczęście znowu dało znać o sobie ? nocą, awaryjnie, w nagłej potrzebie na wyzdrowienie do mojej kliniki księdza przetransportowali. Pan ordynator zdecydował ? ojciec duchowny z motłochem nie będzie kiblował ? i relegowano mnie z izolatki. Cóż było robić z kochaną biedą ? Nie było wyjścia. Gęba w kubeł, bo już nie mówiła, katolicką złość w kułak, łezka w poduszkę i do rana dociekanie u Anioła Stróża, czy tam, dokąd nieodwołalnie zmierzamy są równi i równiejsi. Może jednak i dobrze się stało, bo pewnikiem księżulo w klinicznej ciszy, w swoim modlitewnym skupieniu, a może i wyrzutach sumienia, palnął choć zdrowaśkę za mnie skalpelem przeszytego. Byłoby może wszystko do przełknięcia, ale już nazajutrz połowica jak, za przeproszeniem, karmiąca lwica, aż z odległego Wałbrzycha z soczkami i przecierami do sondy przybiegła. I masz ci babo placek, jej dziuRawego chłopa z izolatki wywiało. Na całe szczęście tylko nogi pod nią się ugięły, a tak niewiele brakowało, by w kalendarz stuknęła z powodu męża ?niemania?. Odszukała mnie dopiero w zbiorowej sali. A tam zdrowo chorzy na wizyty znajomych i lekarzy jak kot na spyrkę czekali. Z oczu jednych i drugich, z ich skrytej twarzy ?iskaliśmy? dla siebie promyka nadziei i na dwoje wróżyli; albo kipniemy albo będziem żyli. Lekarze często trafiali z diagnozami, zawsze pocieszali, że jest poprawa a będzie lepiej i każdy będzie ?wyzdrowiony?. To jednak, co medycy na nogi sprytem postawili, inni w głupocie swojej najczęściej kładli na łopatki. Na przykład sąsiada klinicznej niedoli ?troskliwa? rodzina kurczakiem wykończyła. Mój towarzysz całego ?kartkowego? kurczaka spałaszował i czymś tam zimnym popił. Już po chwili dopadła go potężna czkawka i nie popuściła. Jeszcze tylko zdążył wydukać, że kurczaka już w życiu do ust nie weźmie. Były to prorocze, a zarazem pożegnalne słowa. Do cywila i ukochanej rodziny odszedł przez parawan i kostnicę. Żywność dostarczana masowo przez rodzinę w osobistych szafkach oszczędnych chorych zieleniała i waniała, a jej marnotrawstwo zmysły odbierało. Rzeczywistość skrzeczała, tylko usiąść i płakać lub śmiać się do łez nad ludzką głupotą. W godzinach odwiedzin wielu znajomych wpadało na zwiady. Wściubiali nos przez uchylone drzwi, ukradkiem zerkali czy spadkodawca jeszcze zipie a po stwierdzeniu, iż jest jeszcze wśród żywych, natychmiast i bez skrupułów umykali gdzie pieprz rośnie. Do mnie jednak los się uśmiechał. Od czasu jak salowa wpompowała mi sondą przez nos wrzącą zupę i błony żołądka szlag trafił, dmuchać zacząłem na zimne i przeszedłem na samoobsługę. Przeciery dostarczane przez żonę sam w swój bebech strzykawką tankowałem. Smaku nie czułem, postu nie przestrzegałem, diety nie miałem, grzeszyłem i zdrowiałem. Pielęgniarki mnie unikały, bo waniałem na odległość. I tu też wygrałem ? opatrunki robiły mi lekarki. Na szczęście, jeszcze wtedy nie kumałem, że zmysł powonienia i częściowo smaku stracę na zawsze. Nos kruczy już jest mi zbyteczny a i nie czas by zadzierać go do góry. Jestem jednak mu wdzięczny, bo posłużył mi za kanwę do napisania kliku zwrotek wiersza. Rymami, co prawda, pożal się Boże, częstochowskimi, ale zakończenie miał optymistyczne, które brzmiało bodajże tak:

I żeby jeszcze kiedyś być w sztosie
Chwilowo mam rureczki w nosie

Oczywiście, wyeksponowałem go ( ten wiersz, nie nos). Moje wiekopomne dzieło napisane pastą do zębów nałożoną na szary karton było czytane nawet przez lekarzy. Sens wszak był głęboki. Przyczynkiem do jego napisania był także mój szczęśliwy powrót z kosmosu, zwany inaczej śmiercią kliniczną. Ta udawana dobrodziejka kostucha dopadła mnie w trakcie biegu do aparatu odsysającego flegmę z tchawicy i gardła. Mimo, iż byłem kiedyś niezłym biegaczem lekkoatletycznym i narciarskim a i absolwentem Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie (jeszcze wówczas imienia niejakiego gen. K. Świerczewskiego), to biegu tym razem nie ukończyłem. Odpłynąłem w piękny niebyt, przybierając chytrze kurs wprost do nieba. To tajemnicze niebo mnie pogoniło. Zapomniałem, że stacją pośrednią jest czyściec. Niepewność stała się pewnością. Umarłem więc niedokładnie, tak sobie, klinicznie. Sieroto jedna, gdzie się pchasz na skróty do raju! Wracaj na wojnę Woj.tka Jaruzelskiego do swojego kraju. Balangowałem w tym kosmosie z ?czerwoną kartką? przez blisko godzinę. W czepku się nie urodziłem, ale żałuję, że ten exodus kosmiczny trwał aż tyle, bo po kilku godzinach przyszła siostra zakonna ? wolontariuszka i to ona odtransportowała mnie w swoich ramionach na salę reanimacyjną. Któż by nie chciał dojść do siebie w ramionach pięknej kobiety w habicie. Od tamtego zdarzenia żyję na kredyt. Wypadało bywać w kaplicy klinicznej na szemranych rozmówkach z Bogiem. Śpiewaliśmy wyjątkowo donośnie w milczeniu ? jak te karpie przed świętami, co to głosu nie mają a dzioby otwierają. I choć darliśmy się wniebogłosy słychać było jedynie organistę.

?Do cywila? odszedłem z rurą tracheotomiczną ?12, chociaż z postury kwalifikowałem się na Rureczkę o średnicy ?6. Niestety, w dniu tracheotomii klinika nie dysponowała stosowna rurką. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Okazuje się, że ten większy otwór nie zdąży zarosnąć do końca czasu mojego ziemskiego pielgrzymowania. Związany z tym efekt nie trzymania powietrza zmusił przeponę do jeszcze większego wysiłku. Tym samym zostałem brzuchomówcą. Języka migowego nie opanowałem. Zakupiony aparat wzmacniający głos produkcji sowieckiej egzaminu też nie zdał. Szumiał, warczał, kolejkowiczów w sklepach wystraszał i po naszemu nie kapował. Szybko rozstaliśmy się. Kiepsko mnie słyszących odsyłałem do laryngologa na przepłukanie małżowin usznych, innym doradzałem patrzenie na usta i w oczy. Największy problem był i pozostał z nagłaśnianiem samogłosek. Całe szczęście, że choć w sprawach intymnych ? damsko-męskich ? problemów nie było; przecież wszystkiego mi nie amputowano!. W tym stanie rzeczy, będąc sprawny na umyśle, w porządku przywołany zostałem przed oblicze orzekającej o stopniu inwalidztwa komisji ZUS. Profesjonalna komisja w naszych wałbrzyskich realiach to nie jakaś tam ?ośmiornica?, co to za pieniądze, ale jednoosobowy, dowcipny... ginekolog. Do zaszczytu widzenia orzecznika jednak nie doszło. Uznał widocznie, że z niemową o lewej kasie trudno się będzie dogadać. Orzeczenie dla milczka wydane zostało zaocznie. Otrzymałem je na piśmie, a wręczyła pielęgniarka z należnym rozbrajającym uśmiechem. Napisano: ? narząd odrośnie, inwalidztwo czasowe, może pracować ? i ustalono termin kolejnego badania na okoliczność wyzdrowienia. Ponieważ z tego ginekologicznego orzeczenia ubaw po pachy mieli laryngolodzy i onkolodzy wrocławscy, sprostowano je więc na kalectwo trwałe, należną grupę I i dodano konieczność ciągłej opieki. To z kolei rodziło takie skutki jak: darmowy abonament na telefon dla niemowy, ekwiwalent za opiekę, frajerskie zerkanie w ekran telewizyjny, 50% zniżkę w przejazdach środkami PKP i PKS oraz super luksus: zupełnie darmowe wożenie przez MPK. Żyć, nie umierać! Do tego dodać trzeba wielkie udogodnienia przy pojednaniu, spowiedzi i pokucie. Oczywiście, lepiej byłoby nie grzeszyć, bo to już lata niestosowne, a i Anioł Stróż emeryt ? wszystkiego nie dopilnuje. Jednak z grzechami na kartce przynajmniej raz w roku wypada przyklęknąć w konfesjonale. Spisuję więc swoje niedoskonałości w ramce komputera, ważniejsze pogrubiam i podkreślam. Chociaż ta forma uzewnętrzniania się i obnażania wymusza na spowiedniku niedowidzącym posiadanie okularów, a także odpowiedniego oświetlenia konfesjonału, ale też czytającemu sprawia satysfakcję, że delikwent jest dobrze przygotowany do sakramentu pokuty, a być może nawet żałuje on, że z grzesznikiem nie możne porozmawiać. Zdarzyło się już kilkakrotnie, że pokutę mi darowano. Pewnie kiedyś będzie to zweryfikowane jako nadinterpretacja i naruszenie kanonu oraz błąd w sztuce odpuszczania niegodziwości. Porządek wszak musi być. Przytrafiła mi się też i taka scenka: Przed pochówkiem żony kuzynki zapałałem chęcią wyspowiadania się i przystąpienia do Komunii Świętej, żeby ludziska nie szemrały. Zdarzenie miało miejsce w kościele w Piasecznie koło Warszawy. Tuż po przeczytaniu moich wypocin, ksiądz wyszedł z konfesjonału, ujął mnie za przegub ręki i przez cały kościół prowadził do zakrystii. Ludziska jak to zoczyły to z ciekawości zaniemówiły ? a moja kobiecinka w dyrdy za nami. Tam, w tej zakrystii, posadowiwszy mnie na fotelu, nie bez wątpliwości wyznał, iż przewidziało mu się, że ja to nikt inny tylko Pan Jezus w przebraniu, który przyszedł na przeszpiegi, czy on jako kapelan jest stosownie przygotowany do ?oporządkowania? grzesznika spowiadającego się z kartki. Na koniec, przepraszając, oświadczył w obecności mojej żony, iż męża ma niemal świętego, bo te jego grzechy to małe piwo.


Gra Boccia

I tak, w tej aureoli świętego żyję sobie na kredyt i bogobojnie. Słów nie nadużywam, język za sztucznymi zębami trzymam, zęby na blend-a-dent przyklejam, często w duchu głośno przeklinam i z ludźmi się po swojemu dogaduję. Piwa za kołnierz nie wylewam a i zdrowie innych zakrapiam. Inni też nie pozostają mi dłużni.

Stanisław Ciara

Mamy profil na Facebooku

1,5 % dla Funkcji Arka

Przekaż nam 1,5%
ze swojego rozliczenia
podatkowego.

Pomóż Nam Pomagać...

logo oppNasza Fundacja to organizacja
pożytku publicznego.

KRS: 0000294020 

 

1 5 3x2

   Czytaj więcej...

Spotkanie z Mistrzem

Drodzy Arkowicze!

Jest już dostępna płyta z tegorocznego spotkania w Pieczyskach. Zainteresowanych prosimy o kontakt z Fundacją. tel. 52 322 56 70

spotkanie 2014

Polecamy

WSPIERAJĄ NAS

Fundacja Arka na Facebooku

Fundacja Arka na Facebooku

Tyle osób nas odwiedza

Dziś 139

Wczoraj 625

W tym tygodniu 1294

W tym miesiącu 4346

Wszystkie wizyty 1380692

Kubik-Rubik Joomla! Extensions

Znajdź w tym portalu